Opis
Od autora:
Wydałem już niejedną książkę, niektóre przechodziły bez najmniejszego echa, „Koncerny” były dyskutowane, ale wszystkie dotyczyły spraw jasnych. Nie ma wątpliwości, kto w kontekście eksperymentów pseudomedycznych był dobry, a kto był zły, kto był ofiarą, a kto sprawcą. Teraz dotykam tematu, który jest inny. Zdecydowanie bardziej bolesny, ale też prawie całkowicie przemilczany. Piszę o Potulicach, ale podobna sytuacja miała miejsce nie tylko tam.
W czasie wojny w Potulicach zmarło (zginęło? – cały czas język nas cenzuruje) około 1500 osób. Może nieco więcej, może włącznie z noworodkami nawet 2000. To bardzo dużo. Niemcy odpowiadali za funkcjonowanie obozu, to oczywiste, ale przecież nie tylko oni mordowali. Od lata 1944 roku Niemców wspierał ogromny oddział Ukraińców. Ale w zeznaniach świadków jako kaci pojawiają się także, albo wręcz głównie Polacy. Kapo dziecięcym był Wojciech Jopek, Polak. Lekarzem, którego można podejrzewać o zbrodnicze eksperymenty był także Polak. Można powiedzieć, że byli zmuszeni, ale to nie byłaby prawda. Dlaczego więc to robili? Dlatego, że mogli?
Później było jeszcze gorzej. Obóz w Potulicach po wojnie funkcjonował dłużej niż „za Niemca” i był grobem dla dwukrotnie większej liczby ofiar. Kim były te ofiary? Niemcami także, ale w dużej mierze byli to Polacy, którzy podpisali niemiecką listę narodowościową. Problem w tym, że w pobliskiej Bydgoszczy prawie wszyscy Polacy zgłosili swój akces do bycia Niemcami, nie wszyscy zostali przyjęci, ale zgłosił się prawie każdy bydgoszczanin. Obozu pilnowali Sowieci, ale w środku, za drutami panami życia i śmierci byli Polacy, a największym sadystą był lekarz, polski Żyd. Mężczyzna stracił podczas wojny wszystkich bliskich. Teraz dla rzeczywistych i domniemanych Niemców był „doktorem zemstą”. Czy to usprawiedliwia ogrom zła i cierpień jakie znaczyły każdy jego dzień za drutami obozu?
W Potulicach przez cały czas funkcjonowania obozu największą część ofiar stanowiły dzieci i kobiety. Do dzisiaj niewiele mówi się o obozie z czasów wojny, ale o powojennym nie mówi się prawie nic. Jakby te kilka tysięcy ofiar nigdy nie istniało. Jakby ich kaci nie istnieli.
O tym właśnie jest książka „Funkcjonariusze piekła. Potulice 1941-1950”.